Szturm straceńców
Piotra Langenfelda to kontynuacja cyklu Odległe rubieże. Akcja
książki rozgrywa się w 1941 roku (dokładnie w lipcu i sierpniu),
czyli podczas drugiej wojny światowej. Czytelnicy, którzy czytali
poprzednie dwa tomy Cyklu wiedzą, że rozpoczęła się ona właśnie
w 1941.
Biorąc do ręki tą
książeczkę byłam ciekawa co wyjdzie ze współpracy dwóch
autorów. Czy, cytując słowa z okładki, militarny pisarz WarBooka
poradzi sobie z intrygą zapoczątkowaną przez mistrza wojennego
thrillera?
Muszę przyznać że
zostałam miło zaskoczona. W książce nie ma wielu opisów bitew
ani działań wojennych, do czego przyzwyczaił mnie już pan Piotr w
swoich pozostałych dziełach. A co jest? Na pewno wielu bohaterów.
I tych znanych nam z lekcji historii jak np. Winston Churchill,
Stalin, Beria, Rydz-Śmigły. Jak i tych zwykłych „szaraczków”
bez których tak naprawdę ta historia nie została by napisana.
Największą sympatią zapałałam do Marka Bagińskiego, lotnika i
szpiega, który dla dobra swojego kraju potrafił poświęcić nawet
rodzące się uczucie. Wielokrotnie wysyłany w różne miejsca
ryzykuje życie, żeby pokonać wrogów.
Autor doskonale
pokazał, że Polacy są mistrzami straceńczych szarż. W książce
bardzo często dowódcy wydają właśnie takie rozkazy. Doskonały
opis zakulisowych działań sprawia, że bardzo trudno się od tej
pozycji oderwać.
Komu poleciłabym tą
pozycję? Chyba wszystkim osobom, które uwielbią political-fiction
i to nie zależnie od tego czy czytały poprzednie tomy.
To też duża zaleta
tej powieści. Można ją przeczytać nie zależnie od reszty książek
z tego cyklu.
Żałuje, że Ci
dwaj panowie nie żyli w latach 30 XX wieku, może wtedy ich
scenariusz by się sprawdził i druga wojna trwałaby tylko rok. :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz